Przejdź do głównej zawartości

Po operacji - dzień 1

Chciałabym Wam to opisać, ale to trudne... trudno jest opisać to przez co przechodzimy komuś, kto nie był w takiej sytuacji. Część z Was widzi to na czarno, czarniej niż jest. Dla innych wydaje się to lżejsze niż jest. Spróbuję to opisać... może zrozumiecie?

Wczoraj rano nasz bąbel fikał sobie po łóżeczku w błogiej nieświadomości. Pewnie czuł, że coś się zbliża, bo rodzice przyszli jacyś naelektryzowani, tacy inni. Poza tym jeść mu nie dali. Coś było inaczej. No i to nowe dziwne, pachnące chemikaliami miejsce... a potem zasnął i śpi do teraz, chociaż miał po operacji już ochotę się ruszać. Lekarze mówią, że jest „po przejściach” i w związku z tym, że dostawał już silne leki usypiające, to ma dużą tolerancje. Jak narkoman. Dlatego potrzebuje dużo. Ostatecznie wczoraj dołożyli mu jeszcze pavulon. Wiem, że to wszystko prawda, ale my z Piotrkiem w tym jego wybudzaniu się widzimy też ogromną wolę życia... ja wiem, że on chce już machać nogami, kręcić się i wiercić! Jedyne co się teraz rusza to serce. Więc pędzi jak oszalałe! Taka mamina wersja rzeczywistości ☺️

Dla nas wczoraj był dzień oczekiwania. Snuliśmy się po szpitalu. Kawa. Zupka. Prezenty dla malucha. Kaplica. Znów kaplica. I ostatnie dwie godziny na kanapie przed gabinetem profesora. W zasadzie nie gadaliśmy. Bo jak się czeka, to trudno o czym innym myśleć. A jak się boi, to się nie chce o tym gadać, żeby te strachy nie rosły... (chyba wtedy właśnie rosną jak ich nie wypowiadamy... no ale odruchowo, każdy chowa swoje w sobie...) Przeżyliśmy całe tornado emocji. Strach o maluszka, wielka miłość do niego, wdzięczność tym, którzy naprawiają jego serce, radość, że to się dzieje, smutek, że to się musi dziać, bezradność, złość, że to tak długo trwa... Ogromne napięcie! Kiedy profesor przyszedł, rzuciliśmy się do niego. A on... poinformował nas, że zrobił, co zaplanował. I tyle. W tym napięciu nie wiedzieliśmy o co pytać... poszliśmy zjeść.  No bo trzeba coś jeść. A po godzinie już widzieliśmy się z maluszkiem. Nieprzytomny, z zimnymi rączkami, szybkim tętnem. W kabelkach i z różnymi rurkami wychodzącymi z małego ciałka. Chciałam się cieszyć, że to już po, nawet próbowałam... ale oboje zrozumieliśmy, że za nami dopiero połowa sukcesu... Dziś rano było podobnie. Wiktor gorączkuje. Mówią, że tak bywa po zabiegu. Cieszymy się, że przetrwał noc. Boimy się tego, co może przyjść. Nie wiemy czy operacja pomogła. Nie wiemy czy małe ciałko zaadaptuje się do zmian. Czekamy dalej... 

Możemy tam wchodzić trzy razy dziennie na pół godziny. 7.30, 14.30 i 19.30. A w weekendy dwa razy. Wyśpimy się może. Na dzisiejsze „obiadowe” wejście poszukam jakiejś dobrej bajki. Będziemy czytać...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Medycyna to nie matematyka

Cieszę się bardzo, że Gdańscy lekarze widzą Wiktora, a nie tylko jego wyniki badań. Dziś CRP jest nadal podniesione, bilirubina wyższa niż wczoraj, jednak pacjent spokojny, obserwujący z ciekawością świat i robiący kupy mniej białe niż wczoraj. Chirurg nie chce nic robić, bo kamyczek nadal pozostaje w pęcherzyku żółciowym. Dowiedziałam się wczoraj, że żółć pomaga nam trawić tłuszcze. Dzięki mojemu synowi poznaję szczegółowo anatomię i fizjologię człowieka ☺️. A i tak, jak przyznała dziś Pani doktor - ludzki organizm ciągle zaskakuje. „Medycyna to nie matematyka!” Dziś był spokojny dzień. Wiktor ma coraz przytomniejsze oczy, bo odstawili Dexdor. Taki lek, który sprawiał, że był obojętny na wszystko. Ech... Coraz więcej uśmiechów i świadomych spojrzeń. Bardzo mnie to cieszy!!!

Pierwszy post

Witajcie! Na tym zdjęciu jest mój synek, Wiktor. Ja mam na imię Anna. Tata Wiktora to Piotr. Jesteśmy DREAMTEAMem, niezwykłą rodziną, która - idąc przez piekło - staje się coraz bardziej szczęśliwa. Zdjęcie jest już stare. Stare, co oznacza, że Wiktor żyje już wystarczająco długo, żeby mieć już stare zdjęcia! I to jest cud! Gdy byłam w ciąży, jego szanse określano jako nikłe. Mało który lekarz tak jak ja wierzył w cuda. A ja wierzyłam, a wiara czyni cuda. Chciałabym, żeby wszyscy w nie wierzyli. Świat byłby piękniejszy. To zdjęcie zrobiła pielęgniarka, kiedy cały dzień na sali Wiktora lekarze ratowali inne dziecko (i uratowali - kolejny cud), a my nie mogliśmy go zobaczyć. Wracaliśmy tam co chwilę i ciągle powtarzano nam, że nie można jeszcze wejść. Kiedy rozpłakałam się już z niemocy, pielęgniarka zaproponowała, że zrobi mu zdjęcie. Po chwili przyniosła nam takie ujęcie. To był jeden z jego pierwszych uśmiechów. Leżał tam sobie sam cały dzień, cały w kabelkach i opatru...

D O M

Już dłużej nie mogę nie pisać. Naprawdę zamilkłam. Nie tylko tu. Ucichły też moje whatsappowe grupy wsparcia, telefony, smsy. Trochę tak czuję, jakby Wiktor był alpinistą, jakby w drodze na szczyt niosły go pełne miłości wiadomości od Was, pytania, radość z kolejnych kroków. A teraz jesteśmy na szczycie. Zdobyliśmy go. Bardzo długo wyczekiwane marzenie stało się dla nas rzeczywistością! Dolatują do mnie jeszcze gesty i słowa wsparciea. Na przykład wspomniany tu wcześniej amerykanin aktualnie trenuje bieganie, bo chce pobiec w nowojorskim maratonie w intencji zdrowia Wiktora. To takie piękne. Taka modlitwa ruchem. A teraz ruch to główna sfera wiktorowa. Bardzo chce już się ruszać, płacze jak leży... Jednak nie do końca jeszcze może zrobić coś ponad obroty na boki i jakieś szalone mostki. Więc mama robi za transporter po domu. „Chodzimy”, latamy, podskakujemy... jak to cieszy!!! Czasami też uprawiamy sporty ekstramalne: odczepiamy respirator i biegamy z maluchem po wszystkich pomies...