Nie pisałam tu nic, bo całą moją energię pochłonęła łódzka karuzela. Życie tu jest zdecydowanie pełne wrażeń.
Miniony tydzień był jedną wielką walką. Wiktor gorączkował, jego serce pędziło powyżej 200 uderzeń na minutę, pomimo tony leków wyciszających ciągle wił się z bólu. Nie trawił pokarmu, nie robił kupek. Od wtorku sytuacja narastała. Lekarze dokładali leków. Ketamina we wlewie, wyższe ustawienia respiratora, antybiotyk, bo coś tam wyszło w rurce (tak na wszelki wypadek...), więcej Furosemidu, bo gorzej sikał... A ja walczyłam ze strachem... Nie wiadomo było o co chodzi... W panice ściągnęłam Piotrka, który rzucił wszystko i przyjechał. W piątek ucichło... serce zwolniło, Wiktor zaczął przyswajać jedzenie, a wczoraj zrobił nawet trzy kupki bez lewatyw, czopków i dziwnych rurek... od piątku nieustannie śpi... Leki dokładane są szybko, a odstawiane bardzo wolno... Trudno mi ocenić jego samopoczucie, wydaje się zrelaksowany... Wczoraj lekarz orzekł, że to chyba były zęby 🤦🏽♀️ Ząbkowanie na ketaminie... tylko w Łodzi!
Profesor ocenił sytuację następująco. Serce jest naprawione, jednak krew płynąca do płuc napotyka na opór gdzieś dalej w naczyniach. Jest zwężenie. Przez naczynia najprawdopodobniej nie da się tego rozszerzyć. Więc za dwa miesiące mamy wrócić na kolejną operację... a ja mówię: to się jeszcze okaże! Teraz już bardzo chcemy wracać do Gdańska. Czekamy aż lekarze to zorganizują...
Ja jestem baaaaardzo zmęczona. Dlatego nie pisałam. Po prostu nie znajduję sił. Nie wiem też ile Wam pisać... tu tak dużo się dzieje! Tyle spotkań... Spotykam mamy, które były tu kiedyś ze mną. Poznaję nowe mamy i nowe historie... Często pojawia się też ksiądz Mariusz, tutejszy kapelan. Trochę jak zając z kapelusza, hihi ☺️ Zawsze jest, kiedy jest potrzebny.... Znów mnóstwo aniołów na naszej drodze... i potrzebujących... i tak się wymieniamy. Doświadczeniem, serdecznością, miłością.
Komentarze