Jak już pewnie zauważyliście, u nas rzadko kiedy coś idzie „gładko”. A może źle to widzę... bo oczywiste rzeczy idą jak po grudzie, ale dzięki temu być może - inne idą właśnie gładko! Tak było w tym tygodniu! To była jakaś masakra!
Zaplanowałam sobie rozmowy z lekarzem o naszej przyszłości, odstawianiu respiratora, pójściu do domku... Ale Wiktor, albo ten wredny wirus, Bóg, albo zły - ktoś z nich miał inne plany... od niedzieli w nocy zaatakował maluszka rotawirus. Wymioty, biegunka, odwodnienie i ogrooomny niepokój... Wiktor szalał tak do czwartku. Po drodze zaraził mnie, Piotrka, moją siostrę, trzy lekarki i jakieś pięć pielęgniarek🤦🏽♀️ Takie statystyki na dziś. Zobaczymy co będzie dalej... Gdybyście słyszeli o epidemii wirusa jelitówki na Pomorzu, to może być ten przywleczony prawdopodobnie z Łodzi...
Do rzeczy... chciałam Wam napisać, że choć było bardzo ciężko i choć ten rotawirus to ostatnie czego nam potrzeba, to przy okazji zadziały się dobre rzeczy! Szklanka do połowy pełna! Gładko poszła przy okazji nauka picia z butli! Wiktor był tak odwodniony, że pił dużo wody buźką. I nawet z butelki! I nawet trochę mleka! Jednak potrzeba matką wynalazku. Musiał naprawdę poczuć pragnienie, żeby zacząć ssać! Zobaczymy co będzie dalej. Wczoraj już nie był taki chętny... ale teraz jest bardzo zmęczony, obrzęknięty... Powolutku wraca do siebie.
Poza tym miał niezłą rehabilitację - przez trzy dni i trzy noce non stop się ruszał. Do tego stopnia, że odwracał się na brzuszek, czego wcześniej nie robił. Raz nawet na tym brzuszku zasnął! Po miesiacu ciągłego leżenia pod wpływem leków uspokajających rozruszał w końcu swoje ciałko...
Środa była najtrudniejsza. Wiktor ciągle gorączkował, nic nie wchłaniał i był sam, bo oboje rodzice umierali. Dorwało nas w tym samym momencie. Mnie w Gdańsku, a Piotrka w Słupsku. Ja całą środę przespałam. Piotr ogarniał koniec roku w firmie na w pół żywy, po czym też padł. Oboje cały czas myśleliśmy o małym. Przechodzenie w trójkę tej samej choroby z jednej strony tak konkretnie pozwoliło poczuć z czym mały się zmaga, a z drugiej jakoś niezwykle nas zjednoczyło... Jest w tym coś, że Wiktor pozarażał tyle ludzi. Może mieli poczuć to, co on, żeby jeszcze bardziej i lepiej go wspierać. A może tak bardzo są zaangażowani, tak są blisko, że tak łatwo się zarazili...
W czwartek rano zadzwoniłam i usłyszałam, że dobrze nie jest... Przeraziłam się, a przerażenie to niezły lek. Postanowiłam wyzdrowieć i śmignęłam na oddział. Nie wiem czy to przypadek, ale od chwili mojego przyjazdu mojemu maluszkowi robiło się coraz lepiej. Poza tym to był czwartek. Nasz dzień zwycięstw. Do listy czwartkowych sukcesów możemy dopisać pokonanie rotawirusa zaraz po miesięcznej kuracji antybiotyków💪🏻💪🏻💪🏻!
Komentarze