Przejdź do głównej zawartości

Rok w Domu!!!


 Wczoraj minął rok odkąd przyjechaliśmy do domu ze szpitala. Zleciał jak z bicza trzasł! Był piękny! I trudny. Wszyscy, z Wiktorem na czele, włożyliśmy bardzo dużo wysiłku w ten rok. My z Piotrem przeprowadziliśmy się, zrobiliśmy remont, budowaliśmy dom dla naszego kochanego synka. Taki raj na ziemi. Może bardziej Piotr to zrobił, bo ja głównie zajęta byłam ciągle Wiktorem. Babcie i dziadek, ciocie i wujkowie - rodzina i bliscy wspierali nas nieustannie. To posprzątali, to pomogli coś przewieźć, to zrobili zakupy, to ugotowali... Nasza ekipa medyczna, czytaj: doktor Darek, ciocia Renia, a wcześniej - Bogusia, pani Ania rehabilitantka, pan Adam rehabilitant, pani psycholog Kamila, zawsze wierna ekipa anestezjologów i pielęgniarek z Polanek, cała przychodnia dziecięca, nasza doktor pediatra, pracowała wspólnie z nami i naszą rodziną na zdrowie Wiktora. No i sam on. Mój mały bohater. W ciągu roku zmienił się z sześciokilowego, leżącego dziecka pod respiratorem, które nawet nie trzymało głowy, jadło sondą... w dziewięciokilowego brzdąca wpierdzielającego kotlety i ziemniaki, chodzącego przy meblach z dużą dozą nonszalancji, oddychającego samodzielnie nawet w chorobie! Tlen niestety zaczął znów być potrzebny. Ale to minie w swoim czasie... 

Jaki to był rok! Mam poczucie, że wleźliśmy na naszą Czomolungmę! Z wielką ekipą jak to na przyzwoitych alpinistów przystało... w sumie wysoko w górach tlen jest niezbędny :) Może dlatego Wiktor go znów potrzebuje... 

Coś w nas drgnęło ostatnio. Nieustanne zmęczenie przestało być uciążliwe. Pojawiło się dziwne uczucie spokoju i lekkości. Z radością zaczynamy kolejny rok w domu. Jak utrzyma się przy mnie taka energia, to mam nadzieję regularnie pisać (to do wiernych fanów. PS. Dziękuję, że tu wciąż zaglądacie. To motywuje mnie do pisania... ).

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Po operacji - dzień 1

Chciałabym Wam to opisać, ale to trudne... trudno jest opisać to przez co przechodzimy komuś, kto nie był w takiej sytuacji. Część z Was widzi to na czarno, czarniej niż jest. Dla innych wydaje się to lżejsze niż jest. Spróbuję to opisać... może zrozumiecie? Wczoraj rano nasz bąbel fikał sobie po łóżeczku w błogiej nieświadomości. Pewnie czuł, że coś się zbliża, bo rodzice przyszli jacyś naelektryzowani, tacy inni. Poza tym jeść mu nie dali. Coś było inaczej. No i to nowe dziwne, pachnące chemikaliami miejsce... a potem zasnął i śpi do teraz, chociaż miał po operacji już ochotę się ruszać. Lekarze mówią, że jest „po przejściach” i w związku z tym, że dostawał już silne leki usypiające, to ma dużą tolerancje. Jak narkoman. Dlatego potrzebuje dużo. Ostatecznie wczoraj dołożyli mu jeszcze pavulon. Wiem, że to wszystko prawda, ale my z Piotrkiem w tym jego wybudzaniu się widzimy też ogromną wolę życia... ja wiem, że on chce już machać nogami, kręcić się i wiercić! Jedyne co się teraz ru

Pierwszy post

Witajcie! Na tym zdjęciu jest mój synek, Wiktor. Ja mam na imię Anna. Tata Wiktora to Piotr. Jesteśmy DREAMTEAMem, niezwykłą rodziną, która - idąc przez piekło - staje się coraz bardziej szczęśliwa. Zdjęcie jest już stare. Stare, co oznacza, że Wiktor żyje już wystarczająco długo, żeby mieć już stare zdjęcia! I to jest cud! Gdy byłam w ciąży, jego szanse określano jako nikłe. Mało który lekarz tak jak ja wierzył w cuda. A ja wierzyłam, a wiara czyni cuda. Chciałabym, żeby wszyscy w nie wierzyli. Świat byłby piękniejszy. To zdjęcie zrobiła pielęgniarka, kiedy cały dzień na sali Wiktora lekarze ratowali inne dziecko (i uratowali - kolejny cud), a my nie mogliśmy go zobaczyć. Wracaliśmy tam co chwilę i ciągle powtarzano nam, że nie można jeszcze wejść. Kiedy rozpłakałam się już z niemocy, pielęgniarka zaproponowała, że zrobi mu zdjęcie. Po chwili przyniosła nam takie ujęcie. To był jeden z jego pierwszych uśmiechów. Leżał tam sobie sam cały dzień, cały w kabelkach i opatru

Szklanka do połowy pełna

Nie wiem już jak to opisać... słów mi brak na opisanie tego stanu, który ostatnio bardzo często mi towarzyszy... widzę wyraźnie wiele małych cudów... i morze miłości, które mnie zalewa... Jak cudnie być tak kochanym! I jak cudnie tak kochać! Tydzień temu mieliśmy piękne odwiedziny. U Wiktora była babcia Wandzia. Cieszyłyśmy się z mamą jak dzikie z tego wspólnego przedpołudnia z Wiktorem. Było jak w domu. Kąpiel. Ubieranie. Czesanie. Karmienie. Potem echo serca, to może nie takie domowe. Ale jakoś wyszło ok, więc radość była z tego też. Chociaż Wiktor bardzo mocno protestował. Lubię, jak protestuje. Pokazuje sprzeciw takim ludziom, co zamiast jego oczu widzą tylko swój cel. Nie daje się traktować przedmiotowo. Wiktor uczy wszystkich, że trzeba najpierw wejść z nim w kontakt, w relację... Dostaliśmy najpiękniejszy prezent na świecie. Gosia wraz z mężem i małymi, dzień młodszymi, bliźniakami zafundowali Wiktorowi msze wieczyste. Już zawsze, codziennie, gdzieś w Kielcach będą odbywa