Ależ to był miesiąc! Wiktor wystrzelił z różnymi nowinkami. Po pierwsze to nagle zaczął stawać na nogi! Jeszcze z naszą pomocą, ale stawia już swoje pierwsze kroczki. Taka chudzinka słodka, chwieje się cały, ale dumy i radości z tego mnóstwo. Sam sobie już bije brawo, hahaha :) No właśnie, już nie tylko macha, ale też bije brawo, chowa się za rączkami, książkami, bębenkiem i telefonem i robi "Akuku!". Robi wiele dziwnych min, próbuje się komunikować na całego. Pojawiło się też pierwsze TAK (bo wcześniej, tylko kiwał głową na NIE, NIE, NIE...). I zostałam oficjalnie nazwana "egzoszkieletem" - Wiktor najchętniej spędza czas na moich rękach i nie daje się za bardzo z nich odkleić. Chwyta za ucho lub za włosy i kieruje mną niczym swoim rumakiem. Najchętniej na dwór, do świata. Świat jest taki ciekaaaawy!!! Szczególnie auta. Wszelkiej maści pojazdy są pasją naszego syna. Trzęsię się z radości przy ruchliwych ulicach. Mógłby tam stać godzinami. Ach, no i zaczęły się pierwsze bajki w TV. Jest jedna jedyna ukochana i działa na wszystko. "Nauka pojazdów dla dzieci" na Youtube. Nigdy się nie nudzi. Już chyba ze sto razy obejrzana. Przydaje się najbardziej na rehabilitacji, kiedy są trudne ćwiczenia. Wygląda na to, że obietnice bezdzietnych rodziców, że nasze dzieci nie będą oglądać bajek trochę uległy modyfikacji... Czasem po prostu nie ma mocnych na naszego syna... Potrzebujemy kilku minut na oddech i wtedy ta bajka czyni cuda...
Wygląda no to, że u nas NORMALNIE. I to jest takie piękne!!!
Byliśmy u kardiologa. Serducho ma się dobrze. I choć Wiktorowa zastawka płucna powiewa na wietrze, niczym dwie wstążki, to wygląda na to, że mały zaadaptował się świetnie to takiego serduszka. Do tego jest dużo mniejsze ciśnienie tętnicy płucnej, co bardzo martwiło lekarzy... Znowu cuda, cudeńka...
A Astral się kurzy... Wiktor bardzo dzielnie oddycha sam. Już więcej sam niż z Astralem. Padają rekordy...
W sierpniu czeka nas chrzest. A w zasadzie jego uzupełnienie. Maluch był chrzczony z wody w szpitalu. Ksiądz przyniósł wodę święconą w takiej buteleczce jak woda utleniona... Było naprawdę szpitalnie. Ja byłam rodzicami i rodzicami chrzestnymi. Dlatego już czas na prawdziwą uroczystość. 22.08.2020. Jak możecie to pomódlcie się tego dnia z nami. Dziękujmy razem za to cudne życie!
Co do moich lęków, to chyba jest lepiej... Teraz wydaje mi się, że się nie cieszę, bo padam ze zmęczenia... Na ćwiczenia, nie znalazłam czasu... Ale jak to Wam dziś piszę, to się cieszę. I dumna jestem z naszego małego wojownika. Ale czuję gdzieś w głębi siebie, że nadal nie jest lekko. Trochę jakbym siebie gdzieś zgubiła. I naprawdę stała się ''egzoszkieletem''... Nie do końca wiem czego mi trzeba, na co mam ochotę... dokąd zmierzam... A może tak ma być na razie? Pamiętam słowa mojej przyjaciółki, że po pierwszym dziecku poczuła, że trochę wróciła ''do siebie'', poczuła się znów sobą po dwóch latach. Tylko jakoś czuję, że Wiktor potrzebuje mnie. Nie tylko ''egzoszkieletu''. Potrzebuje wyraźnej mamy, która go kocha. Która jest kimś więcej niż tylko zaspokajaczem jego potrzeb. A może to ja potrzebuje tego? Na razie nie mogę znaleźć siły na to coś więcej... Ani czasu... Chyba na razie zostaje mi robić co się da...
Komentarze