Taka mała zagadka... czego brakuje na załączonym obrazku?
Trudna zagadka... w okolicy twarzy Wiktora...
No właśnie... był tam plasterek! A teraz go nie ma ☺️☺️☺️ W minioną środę usunęłam sondę! I to wywróciło nasze życie do góry nogami! Teraz Wiktor je wtedy, kiedy jest głodny. I tyle ile chce. O dziwo je częściej i więcej niż podawaliśmy mu sondą. Taka jestem z niego dumna! Wczoraj na raz wypił prawie 200 ml mleka! Co dla dziecka w jego wieku jest normalne. Jednak Wiktor rzadko kiedy zjadał 100 ml! Leżał potem rozwalony z wieeeelkim brzuchem i ciągle się śmiał ☺️ Cud za cudem się tu dzieje!
Chociaż wygodniej było mi karmić strzykawką do rurki, o stałych porach i w ściśle określonych ilościach. Byłam wtedy Panią sytuacji! Kontrolowałam wszystko. I Wiktor był ciągle czysty i pachnący... Teraz nastąpił chaos! Czasem zje 40 ml, czasem 200 ml. Do tego po każdym karmieniu trzeba go przebierać, bo mleko lub zupka są dosłownie wszędzie! A jak dostał słodką kaszkę to wszystko mu się posklejało. Nawet powieki 🤦🏽♀️
To był akurat buraczek. I jeszcze ćwiczyliśmy z sondą w nosku...
Ech tak się cieszę! Czuję, że nic mnie nie ominęło. My po prostu przejdziemy te wszystkie etapy trochę później, inaczej i szybciej! Moje macierzyństwo już nie jest na opak. Jest bardzo normalnie. Tylko przez te rury trudno go w chustę zawiąć. Ale patentujemy coraz to lepsze sposoby na poruszanie się po domu. Czasem jeździmy przewijakiem, ale to do łazienki, na kąpiele. A tak to na rączkach. Mlody pod pache, trzyma sam pulsoksymetr, a ja - respirator i tak sobie wędrujemy ☺️ A czasem, jak Piotrek jest w domu, to robimy pochody po domu w trójke. Niczym karawana powiązana rurami respiratora tuptusiujemy sobie z pokoju do pokoju...
Jestem wiecznie niewyspana i obolała. Ale uczę się drzemać razem z maluszkiem. Już coraz bardziej olewam porządek w domu i na mojej głowie. Piosenka Micromusic „Tak mi się nie chce” nabrała dla mnie głębszego sensu ☺️ Ale JESTEŚMY W DOMU! JESTEŚMY RAZEM! Nadal się cieszę każdym dniem w takiej konfiguracji. Nie jest różowo. Bunkrów nie ma, ale... jest naprawdę dobrze! Z Piotrek mamy wreszcie okazję dotknąć kryzysu pierwszego dziecka. Chociaż jest w cholerę trudno, kłócimy się bardzo dużo, to jednak zawsze udaje nam się zakończyć dzień w pokoju. Choć przeżywam to bardzo, to jakaś część mnie cieszy się, że w końcu jest normalnie...
Chciałam jeszcze o koronawirusie. Odkrywam w sobie coś nowego. Mój mąż mnie tego uczy. To chyba rodzaj odpowiedzialności za drugiego człowieka. Jakiś rodzaj przejścia z „ja” do „my”. Jeśli wszyscy tak to przeżywają, to możemy bardzo na tym całym zamieszaniu zyskać. To troch jak wojna. Jednoczymy się w obliczu wspólnego wroga. To pozytyw z całego zamieszania. Poza tym, to wiele sie dla mnie nie zmienia. Już miesiąc siedzimy na kwarantannie w domku. Więc możemy jeszcze trochę posiedzieć. Szkoda tylko, że rehabilitacja odwołana 😔 Ale próbujemy nadrabiać sami...
Ach... i na koniec opowiem Wam o akcji „awaria” w miniony weekend. Z bliżej nieokreślonych przyczyn nasz respirator zaczął świrować. Wpadliśmy z Piotrem natychmiast w tryb zadaniowy. Wymiana filtra, rur, reset systemu... niestety nic nie pomogło. Całe szczęście świrowała tylko maszyna, ale Wiktor wentylował się dobrze. Wykonaliśmy kilja telefonów do naszych aniołów. Nasz doktor chciał do nas pędzić w sobotę wieczór. Kochany! Ostatecznie Piotr popędził do Gdańska po nowy sprzęt. Wszystko załatwione w cztery godziny. Jesteśmy bardzo sprawnym dreamteamem!!!
Komentarze