Przejdź do głównej zawartości

Choróbsko

 


Z Nowym Rokiem - nowym krokiem! 2021 rozpoczął się u nas nietuzinkowo - 1.01 wybuchła pierwsza infekcja w domowym życiu Wiktora... Najpierw diagnoza zapalenia oskrzeli, antybiotyk, tlen, ibum i walka w domu. To była jakaś masakra! Pobudki, bo młody się dusił, całe dnie na rękach, nie jadł, nie pił... ostatnią noc w domu w ogóle nie dał się odłożyć. Mam wrażenie, że wspieliśmy się na kolejny lewel rodzicielstwa... a wcale nie chciało nam się wspinać! Od kilku miesięcy jesteśmy oboje skonani! Remont, przeprowadzka, prace obciążone stresem pandemii... i rosnący maluch, który wymaga coraz więcej uwagi! A, zapomniałabym - mamy jeszcze małą kotkę znajdę, która nieustannie coś rozwala, gryzie i szaleje... Luna jej na imię. Wiktor ją bardzo kocha. To piękny widok, jak śpią razem... ale ona też potrzebuje uwagi i zaangażowania! Także dzieje się... więcej niż kiedykolwiek i pewnie jeszcze będzie się działo. Kiedy rodzice wypoczywają??? 

Także choroba trafiła w moment wyczerpania i sama nie wiem skąd wzięliśmy na nią siły... okazuje się, że rezerwy są całkiem spore, bo unieśliśmy ten giga wysiłek i przeżyliśmy to ☺️

Po tygodniu walki w domu zdecydowaliśmy, ze czas na szpital. Przyjechała karetka, zakopała się w ogrodzie, wiec Piotr, moja mama i siostra dosłownie „wypchnęli” nas do szpitala. To było konieczne, bo na ten ruch już zabrakło mi sił... jadąc do szpitala za każdym razem mam wrażenie, że utkniemy tam na wiele miesięcy... 

Szpital w naszym mieście zaskoczył nas odważnym i kompetentnym personelem. Naprawdę dali czadu! Pielęgniarki wkłuwały się po mistrzowsku, lekarze podejmowali mądre decyzje i konsultowali się z Gdańskim oiomem, gdzie Wiktora znają jak własne dziecko☺️ 

Ale po tygodniu zdecydowali się odesłać nas na stare śmiecie... zlądowaliśmy w starym dobrym Gdańskim szpitalu. To było jak odwiedziny u kochanych ciotek. Co prawda nie na oiomie, ale i tak ciotki pionowe czuwały nad nami ☺️ 

Okazało się, że Wiktor przeszedł COVID. Mimo trzech negatywnych wymazów, ma dodatnie przeciwciała. Prawdopodobnie przeszedł go łagodnie, nawet nie zauważyliśmy... ale potem osłabione płucka rozwinęły zapalenie płuc 😔 

Jak ja się bałam! Respiratora, niewydolności serduszka, nieprzewidzianych awarii... śmierci... wiem, że to wszystko tak miało być. Ale ta wiedza nie wystarczała... Rzeczywistość tez nie pomagała... Cztery razy maluszek się dusił, z czego raz stracił przytomność i przestał oddychać. Po każdym takim razie moje mięśnie zastygały na długie godziny, jakby ktoś zalał je betonem. To znaczy najpierw działałam. Sól, ambu, ssak, tlen, więcej tlenu i długie tulenie... jak już robiło się spokojnie, maluszek zasypiał, wtedy czułam się taka zastygnięcia z przerażenia...  ciężka... Trudny to kawałek macierzyństwa. Ale z drugiej strony, poczułam jaka jestem wspaniała i dzielna. Jak to dobrze, że potrafię mu pomóc. Jak to dobrze, że wiem, że potrafię mu pomóc...

Teraz siedzimy w karetce i powoli kulamy się do domu. Do DOMU! Dziwne to deja vu... W lutym zeszłego roku jechaliśmy z Gdańska do domu.. tylko wtedy Wiktor nie wiedział co to dom. Jechał w nieznane. A teraz... jak wyjęłam dziś kurtki to bił brawo i skakał z radości! A odkąd jesteśmy w szpitalu to cały czas pokazywał na buty i kurtki. On już wie, że ma dom. O chyba całkiem fajny skoro tak za nim tęsknił! Jestem dumna z siebie i z Piotruli. Stworzyliśmy Wiktorowi dobry dom pełen miłości☺️

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

5 MIESIĘCY ♥️

Dobre wieści!!! CRP systematycznie spada. Wczoraj było 29. No i Wiktor lepiej się czuje i jest dużo spokojniejszy. Wygląda na to, że idzie ku dobremu. Serce nam pęka ze szczęścia i z dumy! Jaki to czad, że można już być dumnym z 5 miesięcznego synka. Stoczył kolejny bój i wygląda na to że wygrał 💪🏻💪🏻♥️. Wczoraj świętowaliśmy 5 miesięczniny 😉. Ech jest co świętować! Przyniosłam na oddział ciasto. Cieszyłam się z nimi. A tata robił zakupy niespodzianki w smyku. Chociaż w tygodniu Piotrek wyjeżdża, to przez telefon i zdjęcia bardzo czuję, że sercem jest cały czas z nami. Dziś Wiktor zasnął u mnie na rękach. Tak ufnie, całym sobą, że moje serce pękało w szwach od tej miłości... Przepiękne uczucie. Jestem szczęściarą!

Po operacji - dzień 1

Chciałabym Wam to opisać, ale to trudne... trudno jest opisać to przez co przechodzimy komuś, kto nie był w takiej sytuacji. Część z Was widzi to na czarno, czarniej niż jest. Dla innych wydaje się to lżejsze niż jest. Spróbuję to opisać... może zrozumiecie? Wczoraj rano nasz bąbel fikał sobie po łóżeczku w błogiej nieświadomości. Pewnie czuł, że coś się zbliża, bo rodzice przyszli jacyś naelektryzowani, tacy inni. Poza tym jeść mu nie dali. Coś było inaczej. No i to nowe dziwne, pachnące chemikaliami miejsce... a potem zasnął i śpi do teraz, chociaż miał po operacji już ochotę się ruszać. Lekarze mówią, że jest „po przejściach” i w związku z tym, że dostawał już silne leki usypiające, to ma dużą tolerancje. Jak narkoman. Dlatego potrzebuje dużo. Ostatecznie wczoraj dołożyli mu jeszcze pavulon. Wiem, że to wszystko prawda, ale my z Piotrkiem w tym jego wybudzaniu się widzimy też ogromną wolę życia... ja wiem, że on chce już machać nogami, kręcić się i wiercić! Jedyne co się teraz ru

Rodzice mają wychodne

Dawno nie pisałam, wiem, jakoś ciągle coś się działo z Wiktorem. Crp falowało góra-dół. Miał biegunkę od antybiotyku, odparzył sobie bardzo mocno dupinkę, miał kłopoty z oddychaniem. Ogólnie to trudny, stresujący czas... różne komplikacje napędziły nieźle stracha i lekarzom, i nam rodzicom, i towarzyszącym nam różnym dobrym ludziom... Łatwo jest ufać, kiedy wszystko idzie po naszej myśli, a kiedy cokolwiek innego się dzieje to znika cały mój spokój i ufność. Pojawia się przerażenie, że być może Bóg ma zupełnie inny plan. No i tak było ostatnio... całe szczęście dla nas wygląda na to, że sytuacja się ustabilizowała i Wiktor już ma się lepiej! Dzięki temu i mojej mamie mogliśmy spokojnie wyjechać na chwilę i zadbać o siebie. Babcia spędza weekend w szpitalu z wnukiem, a rodzice nad jeziorem. Łódka, rower wodny, wędkowanie... słońce i wiatr... tafla jeziora, która nieustannie się zmienia... cisza... Bardzo tego potrzebowaliśmy z Piotrkiem. Nieustanny stres towarzyszący nam od 5 miesi