Przejdź do głównej zawartości

Jak to było w ciąży


Wiktor spokojnie śpi. A ja siedzę przy jego łóżeczku i próbuję powoli wszystko porządkować... Zbieram w całość te dotychczasowe doświadczenia. Mam trochę wątpliwości. Czy pisać to, czy nie... Ostatecznie przekonuje mnie myśl, że może komuś to się na coś dobrego przyda. Może dla kogoś nasza historia będzie kluczem do jakiegoś dobra... Taką mam nadzieję. Proszę, niech nie prowadzi do zła...

Dowiedzieliśmy się na pierwszym usg. Chcieliśmy poznać płeć. Lekarz milczał. Ja myślałam, że to bliźniaki, bo widziałam dwa kółka, jakby dwie główki. Niestety nie. Poinformowano nas, że nasze dziecko ma przepuklinę pępowinową, co najprawdopodobniej wiąże się z zespołem wad genetycznych. Ja zaczęłam wyć z bólu. Mój mąż zamarł. Zapytałam o płeć. Przecież po to tu przyszliśmy. I usłyszałam pierwszy komunikat: „w zaistniałej sytuacji to chyba bez znaczenia”. Powtórzyłam pytanie ozięble podkreślając, że dla mnie ma to ogromne znaczenie. Wtedy dowiedziałam się, że mamy syna!

W panice pojechaliśmy do ginekologa który prowadził ciążę. Może on pomoże. Usiadł, rozłożył ręce i zapytał nas, co my chcemy zrobić. Nie wiedziałam o co pyta? W adrenalinie działam, więc zaczęłam wymyślać, że pojedziemy do Poznania, gdziekolwiek, byle ocalili nasze dziecko. Potem pojechaliśmy do mojego taty. On jest lekarzem. Zna ludzi. Będzie wiedział co robić. Zadzwonił do swojego kolegi. Uzyskał namiary na profesora w Gdańsku. Następnego dnia jechałam już na wizytę. Cały czas wierząc, że ktoś mi powie, że to błąd, że nie ma żadnej przepukliny. Niestety była tam nadal. I było podejrzenie wady serca, co tym bardziej wskazywało na beznadziejność naszego przypadku. Na opisie na czerwono widniało, że przysługuje nam prawo terminacji ciąży ze względu na małe szanse na przeżycie dziecka. Skierowano nas na amniopunkcję. Trzeba było czekać miesiąc. Myślałam, że umrę z rozpaczy. Uratowała mi życie grupa na facebooku. Nazywała się po prostu: przepuklina pępowinowa. Opublikowałam tam naszą sytuację i dostałam w odpowiedzi lawinę pozytywnie zakończonych historii, zdjęcia i filmiki dzieci, które pięknie się rozwijają pomimo trudnego startu. Dlaczego lekarze o tym nie mówili? Nie chcieli dawać fałszywych nadziei? Całe szczęście, że jest facebook!

Na amniopunkcji też było usg. Doktor dostrzegł wadę mózgu do kompletu i orzekł, że to zespół Edwardsa. Znaleźliśmy grupę na Facebooku, a tam na zdjęciach same nagrobki! Przez trzy dni w wyobraźni pochowaliśmy Wiktora. Po czym dostałam telefon: badania genetyczne wykluczyły wszystkie trisomie! To był najszczęśliwszy dzień mojego życia! Kiedy zadzwoniłam do męża, to krzyczał na mnie w totalnym szoku. Już nic nie rozumieliśmy. Potem mikromacierz-kolejne badanie genetyczne-znów dobra informacja. Kariotyp prawidłowy. Większość znanych chorób wykluczono. Kolejne usg. Mózg jednak w porządku. Kolejne usg. Możliwość konsultacji jako model na szkoleniu dla lekarzy. Pożałowałam swojej odwagi. Usg life. Patrzyło na to około 50 osób. Jak tylko odpalili rzutnik usłyszałam gromkie „Uuuuuuuuu!” W tej sekundzie pożałowałam, że się na to zgodziłam. Jakiś durny narcystyczny profesorek, chciał się popisać i szukał zafascynowany kolejnych wad mojego dziecka. Jedyne na co się odważyłam, to kiedy chwycił za usg i zaczął jeździć głowicą po moim brzuchu, to spojrzałam mu w oczy i powiedziałam: Dzień dobry! Ogląda Pan teraz Wiktora! Troszkę się opanował… Bardzo potem żałowałam, że nie przerwałam tego i nie powiedziałam kilku słów o empatii do zgromadzonych w auli lekarzy. To byłoby prawdziwe szkolenie! Jedyny plus z tego, ze okazało się, że wada serca jednak rokuje lepiej niż podejrzewano. Potem jeszcze była wizyta w Łodzi, prywatnie, u wspaniałej Pani doktor, która dokładnie obejrzała Wiktora i odpowiedziała na wszystkie moje pytania. Ustaliłyśmy całą logistykę. Najpierw tydzień diagnostyki u niej na oddziale. To był szok! Mój pierwszy pobyt w szpitalu od urodzenia… czułam się jak przedmiot. Krew, mocz, ktg i leżenie. W nocy ktg co trzy godziny. Mocz o 5 rano. Kolacja o 16. Dwie kromki chleba i plastry sera. Czemu tak traktuje się kobiety w ciąży? Przecież one powinny zdrowo się odżywiać i dobrze wysypiać! Szczególnie te w stresie. A tam wszystkie byłyśmy w stresie…

Całe szczęście moja diagnostyka zakończyła się po 4 dniach. Jak dobrze było wrócić do domu. Tam jeszcze zadbałam o czujną opiekę aż do porodu. Co tydzień ktg i usg. Wspaniały lekarz! On pierwszy z lokalnych uznał, że „powinno się udać”! Bezcenne słowa! Będę mu za nie wdzięczna do końca życia!
I tak minęła ta szalona ciąża. Niecałe trzy tygodnie przed porodem stawiliśmy się w Matce Polce w Łodzi do porodu. Myśleliśmy, że będą czekać do terminu, a tu znów po 4 dniach o godzinie 8 rano zostałam poinformowana, że to dziś. Mąż był w Słupsku. Wziął co miał pod ręką i pogonił do Łodzi. Zdążył na 10 minut przed…


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

5 MIESIĘCY ♥️

Dobre wieści!!! CRP systematycznie spada. Wczoraj było 29. No i Wiktor lepiej się czuje i jest dużo spokojniejszy. Wygląda na to, że idzie ku dobremu. Serce nam pęka ze szczęścia i z dumy! Jaki to czad, że można już być dumnym z 5 miesięcznego synka. Stoczył kolejny bój i wygląda na to że wygrał 💪🏻💪🏻♥️. Wczoraj świętowaliśmy 5 miesięczniny 😉. Ech jest co świętować! Przyniosłam na oddział ciasto. Cieszyłam się z nimi. A tata robił zakupy niespodzianki w smyku. Chociaż w tygodniu Piotrek wyjeżdża, to przez telefon i zdjęcia bardzo czuję, że sercem jest cały czas z nami. Dziś Wiktor zasnął u mnie na rękach. Tak ufnie, całym sobą, że moje serce pękało w szwach od tej miłości... Przepiękne uczucie. Jestem szczęściarą!

Po operacji - dzień 1

Chciałabym Wam to opisać, ale to trudne... trudno jest opisać to przez co przechodzimy komuś, kto nie był w takiej sytuacji. Część z Was widzi to na czarno, czarniej niż jest. Dla innych wydaje się to lżejsze niż jest. Spróbuję to opisać... może zrozumiecie? Wczoraj rano nasz bąbel fikał sobie po łóżeczku w błogiej nieświadomości. Pewnie czuł, że coś się zbliża, bo rodzice przyszli jacyś naelektryzowani, tacy inni. Poza tym jeść mu nie dali. Coś było inaczej. No i to nowe dziwne, pachnące chemikaliami miejsce... a potem zasnął i śpi do teraz, chociaż miał po operacji już ochotę się ruszać. Lekarze mówią, że jest „po przejściach” i w związku z tym, że dostawał już silne leki usypiające, to ma dużą tolerancje. Jak narkoman. Dlatego potrzebuje dużo. Ostatecznie wczoraj dołożyli mu jeszcze pavulon. Wiem, że to wszystko prawda, ale my z Piotrkiem w tym jego wybudzaniu się widzimy też ogromną wolę życia... ja wiem, że on chce już machać nogami, kręcić się i wiercić! Jedyne co się teraz ru

Rodzice mają wychodne

Dawno nie pisałam, wiem, jakoś ciągle coś się działo z Wiktorem. Crp falowało góra-dół. Miał biegunkę od antybiotyku, odparzył sobie bardzo mocno dupinkę, miał kłopoty z oddychaniem. Ogólnie to trudny, stresujący czas... różne komplikacje napędziły nieźle stracha i lekarzom, i nam rodzicom, i towarzyszącym nam różnym dobrym ludziom... Łatwo jest ufać, kiedy wszystko idzie po naszej myśli, a kiedy cokolwiek innego się dzieje to znika cały mój spokój i ufność. Pojawia się przerażenie, że być może Bóg ma zupełnie inny plan. No i tak było ostatnio... całe szczęście dla nas wygląda na to, że sytuacja się ustabilizowała i Wiktor już ma się lepiej! Dzięki temu i mojej mamie mogliśmy spokojnie wyjechać na chwilę i zadbać o siebie. Babcia spędza weekend w szpitalu z wnukiem, a rodzice nad jeziorem. Łódka, rower wodny, wędkowanie... słońce i wiatr... tafla jeziora, która nieustannie się zmienia... cisza... Bardzo tego potrzebowaliśmy z Piotrkiem. Nieustanny stres towarzyszący nam od 5 miesi